środa, 30 grudnia 2015

Odwrócone ognisko.



 Pośród kilku rodzajów ognisk z różnym zastosowaniem, ostatnio jedno z nich mnie zaintrygowało i postanowiłem je przetestować w terenie. Jest to coś co nazywa się ogniskiem odwróconym. I już wykładam...







Przeważnie wygląda to tak: paliwo drobne, paliwo grubsze i duże badyle, które łapią ogień i dają dużo radości. Nie ma nic przyjemniejszego niż żarzące się polana.








W odwróconym zaczynamy od grubszych badyli ( czy polan, oczywiście zależy od wielkości ogniska, które chcemy zrobić ), które robią nam za podstawę całej konstrukcji. Dolna warstwa może być nawet wilgotna, bo ogień sukcesywnie będzie je podsuszał.






I układamy kolejne warstwy. Zrobiłem trzy, myślę, że większa ilość może nastręczać kłopotów. Kiedy drzewo zacznie się przepalać, ognicho będzie się za bardzo zapadać i może się rozjechać na tyle, że będziesz się hiperwentylować żeby to gówno pozbierać do kupy.





No i zaczynamy. Najgrubsze na dole, trochę mniejsze, wyżej itd. Na szczycie odpalamy najmniejszą partię. I dlatego odwrócone! Rozpalamy ognisko na naszej konstrukcji.
Karmimy naszego potworka drobnicą aż porządnie się nie rozpali. Z tego co zauważyłem jest to bardzo wygodne. Pali się to ścierwo i tylko patyczki zbierasz w okół, co by nie zdechło.



Podpowiedź: drobne badyle, jak i te większe zbieramy w miarę możliwości z drzew. Nie te które leżą na ziemi i łapią wilgoć od nie wiadomo jakiego czasu. Łapiesz gałąź, pociągasz, jak się łamie to zabierasz. Jak się opiera na wszelkie sposoby... To nie jest Twój wybór. Tylko niszczysz drzewo. Wyschnięte gałęzie, gałązki, konary. Mają w sobie dużo mniej wody niż te, które gniją na ziemi.



 Wszystko zaczyna się od góry. Dokładamy, rozpalamy, delektujemy się naturą.... Co jest ciekawego w tym ognisku? Ono nie pali się jak standardowy stożek. Pali się powoli, dzięki czemu oszczędza materiał. Cała zabawa polega na późniejszym przekładaniu szczapek czy polan tak żeby się ładnie paliło. Nie daje na początku, takiego płomienia jak zwykłe ognisko. Wszystko odbywa się wolno. Oczywiście później przeradza się to w kupę spalonego drewna, ale cały proces jest "spokojny".

Zalety tego ogniska?
- oszczędność materiału
- podobno sprawdza się w każdych warunkach
- żar który wytwarza daje więcej i dłużej ciepła
- świetny pomysł na osuszanie materiału

Wady:
-  rozpalenie tego cuda kosztuje trochę czasu
- trochę trzeba przy nim obiegać
- zadajesz sobie pytanie: "co za gówno?"


Konkluzja: Jest to ognisko, które wymaga trochę czasu na rozpalenie. Użycie tej konstrukcji nada się nawet w szałasie. Jeżeli użyjesz porządnych polan będziesz się cieszył ciepłem bardzo długo.
Myślę, że można je porównać do nodii. Nie pali się tyle co w/w ale myślę, że radzi sobie równie dobrze. Bo dobrą nodię to kurwa ciężko rozpalić. I zajmuje to dużo więcej czasu. Ja zastosowałem grubsze drewno z ziemi, więc sprawa szła dużo wolniej, mniejsze szły z góry i było znacznie lepiej. Jedno jest pewne. Za pierwszym razem nie uzyskasz pożądanego efektu ( chyba,, że zbierzesz suche drewno ). Mi się prawie udało. Stare powiedzenie mówi: " Trening czyni mistrza".

sobota, 19 grudnia 2015

Ku przestrodze.

Kiedyś nie nosiłem apteczki, ale nosiłem się zamiarem jej zmontowania lub zakupu. Zawsze jakiś plaster się walał w plecaku, ale nic wielkiego. W końcu kupiłem samochodową. No i tak się kisiła w plecaku na każdym wyjściu. Zupełnie nieprzydatna. Na szczęście oczywiście.
Ale wiadomo. Lepiej mieć niż nie mieć. Machasz tym nożem, siekierą i o wypadek nie trudno.

I tak też było w moim przypadku. Nocka w lesie, ciemno, głucho, ognisko, trzeba było dołożyć do ognia, więc siekiera w łapy i jazda. Kilka cięć i nagle jeb! Siekiera ześlizguje się z drewna i ciśnie mi prosto w piszczel. Może nie jest to rana postrzałowa z RPG, ale skończyło się szwami.
Bez apteczki byłoby słabo. W dodatku siedzisz w środku niczego, a do cywilizacji spory kawałek. Dlatego warto mieć w plecaku to urządzenie. I oby nigdy się nie przydało.


Co ja mam w swojej apteczce?
- gaza
- bandaże
- plastry
- woda utleniona lub coś do odkażania
- para gumowych rękawiczek ( często mam brudne ręce )
- bandaż elastyczny
- żel antybakteryjny
- środki przeciwbólowe
- folia NRC
- tabletki na sraczkę

Taki podstawowy zestaw zabezpiecza mnie przed wypadkami losowymi w terenie. Grzecznie radzę: Zmontuj swoją!


środa, 9 grudnia 2015

Nie wszystko złoto co się świeci...

To będzie bajka o tym, że czasem rzeczy wyglądają inaczej niż byśmy chcieli. Ale nie zawsze gówno z tego wychodzi. Otóż. Robimy polową wędzarnie. Po co wędzić w terenie i marnować czas? Bo można. Mając do tego kawałek ryby... Idealnie. Nie jest to wędzenie sensu stricto. Bardziej chodzi o to, żeby mięso doprowadzić do stanu spożywalności przy jednoczesnym nadaniu smaku.

Najlepiej użyć do tego menażki czy jakiegoś garnka. Ważne żeby było czym to przykryć. Robimy coś w rodzaju rusztu, na którym polegnie ryba.






Kolejnym krokiem jest przygotowanie "trocin", które mają nam uwędzić nasze mięso. Jak wcześniej pisałem użyłem do tego ryby, bo robi się najszybciej. Nie sądzę żeby jakoś specjalnie dało się zrobić na tym wynalazku inne mięso, bo wędzenie to jednak długi proces. Na jakim drewnie wędzić. Najlepiej owocowym, ale leszczyna czy inny orzech lub buk też nada.


Urobek wrzucam do menażki. Im mniejsze i suche strużyny, tym lepiej.







Rozpalamy kuchenkę, ognisko, dakotę czy na co ma kto ochotę. Instalujemy rybę i niezbyt szczelnie zamykamy naczynie. Całość ląduje nad ogniem. W zamyśle, wióry  w menażce powinny zacząć się przypalać i lekko dymić, tym samym dym i temperatura przyrządzić nam rybeńkę.
No właśnie... Powinny. Po około 20 min postanowiłem zajrzeć do środka i zobaczyć jak się sprawy mają. Z wędzenia wyszły nici, bo strużyny nawet się nie przypaliły.

Nie jestem pewien co było przyczyną fiaska. Czy zbyt wilgotne drewno, czy za duże kawałki. Teoria była dobra. Ale jak to bywa przy wynalazkach... Przy okazji eksperymentu zbudowałem nie wędzarnie, a piekarnik. Ryba była upieczona, zdatna do spożycia. I koniec był zadowalający. Wykorzystam to na pewno... W sumie jakby dorobić pasujący do menażki stelaż... Taki z 2,3 poziomami, w sam raz na niedużą rybkę... Mhmmmm.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Bez konserwy nie ma przerwy.

Któż z nas nie nosi żelaznego zapasu w postaci konserwy. Wala się po plecaku i czeka swój moment. Oczywiście konserwa konserwie nierówna. I wybór szeroki jak Ganges. Od największego syfu z MOM, po całkiem zacne zrobione z mięsa. Jest taka firma Arpol.I ten Arpol zajmuje się się puszkowym procederem w pełnej gamie. Od zapuszkowanego chleba, po koncentraty zup. Zajebiście im to wychodzi. Taka konserwa to niebo w gębie. Jedyny mankament to to,że targanie wielkiej puchy z koncentratem zupy czy innego dania obiadowego jest dość uciążliwe, ale poranny popas przy ognisku wynagradza te trudy. Tym bardziej, że z takiej puchy, po rozrobieniu z wodą najedzą się 3 osoby. Osobiście przypadły mi do gustu 300g sztuki. Mała puszka z solidnym wkładem. Wygodnie się przenosi, zaopatrzone w kluczyk do otwierania i smaczne. Takie 300g i suchary beskidzkie znacząco poprawiają humor. Do tego można sobie sprawić podgrzewacz Esbit'a za kilka zł ( naprawdę kilka, chyba koło 5, z zapasem paliwa, które na pewno Ci zostanie, dostępne są na ich stronie. ) i mamy dobry ciepły posiłek na trasie. W 10 min. Dużo lepsze niż opierdolenie jakiegoś instanta. Wiele miejsca to nie zajmuje,a ile radości... Smacznego!


PS. Taki patencik. Żeby nie otwierać konserwy podczas podgrzewania uderz nożem w puszkę, tak żeby się wgięła. Wstawiasz na podgrzewacz i czekasz. Jak wgięcie odbije to żarcie prawie gotowe.

czwartek, 3 grudnia 2015

Terenowy kebab z wilka.

No i mam własnego "samotnego wilka" od Survival Kettle. Do owego wynalazku, który strasznie mi się podoba, dostałem dwa inne gadżety, które równie podnoszą mi poziom endorfin. Są to nakładki "PRO" na to ustrojstwo. Jedna pełna, coś a'la patelnia i podobna z rusztem grillowym. No to mam. No i walę z tym w teren zobaczyć co to jest i co się da na tym zrobić ? Ta niby patelnia jest dostawką dedykowaną do robienia podpłomyków, a z rusztem, ma przygotować nam kawał pysznej chabaniny.

Działam. Żeby nie przeciążać systemu, biorę ze sobą kawał kiełbadrona i zmodyfikowany przez siebie przepis na podpłomyka. Gotowy w proszku, wygodna sprawa, na miejscu rozrabiasz z wodą i jazda. A! No i cebulę. Bo lubię. A czy się przyda... Może, ale nie musi.

Rozpalam kuchenkę...Płomienie już przyjemnie tańczą, mimo wszechobecnej listopadowo / grudniowej wilgoci, wiatr wydatnie pomaga w rozpaleniu... Wszystko idzie jak z płatka.







Wykorzystując jeszcze zbyt wysoką temperaturę do sprawiania na maszynie czegokolwiek, "podsmażam" cebulę. Jednak się przydała :) Na wysokich płomieniach spalisz wszystko, więc wstępne temperatury proponuję wykorzystać nawet do zagrzania wody, bez problemu można stawiać coś na blaszce. Ja postawiłem cebulę.





Kiedy już płomienie schowały się między nadpalonymi szczapkami drewna, pomrukując czerwienią niby okna czerwonej dzielnicy w Amsterdamie, wrzucam placek. Ciasto dobrze oprószyć mąką przed położeniem, żeby nie przywarło. Kładziemy delikatnie i zaraz podnosimy. Kładziemy ponownie i kontrolujemy sytuację. W zależności od temperatury, przewracamy stronami, do uzyskania efektu. Kiedy będzie gotowy, dobrze zarumieniony i lekko podrośnięty. Zdejmujemy razem z nakładką, niech sobie leży z boku i dochodzi.

 Przepis na placek:
- 4 łyżki mąki
- łyżeczka proszku do pieczenia
- szczypta soli
- 1 łyżeczka bazylii

- pół łyżeczki czosnku granulowanego
- spora ilość ( nie wiem jak zrobionych ) granulowanych pomidorów z chili
- lub co lubisz

Placek sobie dochodzi, a ja dorzucam kilka szczapek żeby rozbujać płomień. Na arenę wchodzi padlina. Mięcho potrzebuje trochę większej temperatury,a nawet lekkiego płomienia. To palę. Ech, jak ja lubię płomienie ;)







W między czasie, można rozciąć naszą bułę przez środek. Ku mojemu zdziwieniu, w środku była wręcz gorąca.









No i robimy kiełbachę. Żar i jazda. Tego nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Nakładka sprawuję się bardzo fajnie. Czasem tłuszcz rozbucha płomień, ale nie ma problemu ze zdjęciem całej nakładki. i przeczekania chwili, lub samego nakładu.




















"A gdy wywar jest gotowy..."

Mamy wszystko gotowe..Ślina leci... To ładujemy w bułę!





 Zajebiste to było i stwierdzam, że ten sprzęcik trochę zmienił moje spojrzenie na terenową kuchnię. Można się wytrząsać, że takie rzeczy w lesie... I, że lamerstwo. No cóż... Lubię gotować. A jeżeli mogę robić to w terenie to jestem podwójnie szczęśliwy. Swoją drogą, jeżeli dzięki temu mogę robić w terenie takie rzeczy, to ja się piszę.













A gdyby ktoś miał obiekcję, że kiełbasę to sobie można w bułę wsadzić i to samo... Chlebek czosnkowy ze schabem. Też ze sprzętu. Jak mawia mój kolega kiedy dzwoni wyciągnąć mnie na piwo: "Nie namawiam, ale zachęcam". Uwielbiam gotować w terenie, ten sprzęcior znacząco to ułatwia. Dzięki Pietrucha.

czwartek, 26 listopada 2015

Firestarter

Mam w domu patyk.Takie 40 cm dobrze wysuszonej leszczyny. Kiedyś chodziłem do przedszkola z Grześkiem o takim nazwisku. Nie Leszczyna tylko Patyk. Dlatego patyka nazywam Grześkiem. Z Grześkiem poznaliśmy się jakiś czas temu w lesie. Wystrugałem go i zaprosiłem do domu. Został na dłużej. Z Grzechem miałem taki problem, że nie miałem dla niego zastosowania, ani żadnej pracy. Właściwie to zastosowanie miał jedno. Zbieranie opierdolu... Przeze mnie. Bo gdzie się nie położył to problem. Że na biurku, w szafie, na kaloryferze. Rasizm kompletny. Bo z lasu? Bo patyk? A co ten biedny kawałek drewna komuś zrobił? Musiałem szybko znaleźć mu jakąś robotę żeby podkreślić jego niezbędność. Za pasem wyprawa, za oknem piździ i pada, w lesie mokro...I przypomniał mi się jeden night out, kiedy to całą noc napierdalał deszcz i rano za cholerę nie mogliśmy rozpalić ogniska, żeby opierdolić coś na ciepło i podnieść morale. Wszystko mokre jakbyśmy się obudzili na dnie oceanu. I wpadł mi do głowy pomysł zrobienia sobie awaryjnego startera do ogniska. Nie żadna tam pedalska podpałka do grilla.
Coś co dobrze wystartuje pierwsze płomienie. Wziąłem i zestrugałem z Grześka trochę pukli, skróciłem o kilka cm i zrobiłem ze skrawka małe szczapki. Na rozpałkę podsuszona kora brzozy i proszę. Ekopodpałka jak marzenie. Gdybyśmy wtedy to mieli... Myślę, że to dobry pomysł na awaryjne sytuacje. Nic tak nie poprawia morale jak ogień. I tak Grzegorz dalej jest ze mną, bo jest mi niezmiernie potrzebny. Dostał w końcu pracę... Jako podpalacz.

wtorek, 6 października 2015

Co to za zielsko?

W kręgach survivalowo / bushcraftowo / outdoorowych wiele się mówi o roślinkach, ich super mocach i które można opierdolić ze smakiem. Tyle, że są też takie, które przyprawią Cię o grubą sraczkę lub doprowadzą do tzw. zgonu. No fajnie jest wiedzieć co zeżreć, a co zdeptać, żeby ktoś się na to nie skusił. Albo komuś nie przyszło zrobić barszczu z Barszczu Sosnowskiego. Bo przecież barszcz. Tylko jak? Latać z atlasem po lesie i schylać się przy każdym krzaczku, roślince i listku? No jest to jakiś sposób z tym, że dość chaotyczny i totalnie z dupy. Warto jest mieć fajny atlas zwierzęco / roślinny z tym, że kupić teraz dobry zakrawa na cud. W latach 90 kupiłem bardzo fajny, który noszę ze sobą. Więc jak zacząć? Zacznij patrzeć co masz pod nogami. Idąc do pracy, patrząc w niej przez okno ( zamiast pracować ) , wyprowadzając psa / kota / świnię. Staraj się rozpoznać co rośnie dookoła siebie. Lipę, klon, krawnik... To wszystko jest wokół Ciebie. Zacznij od najpopularniejszych. Zdziwisz się ile tego masz pod nogami i jakie ma zastosowanie. Te wszystkie mlecze, babki, dla wprawniejszych komosa... To co zwykle nazywasz chwastami da się zjeść i ma właściwości. W necie jest masa stron ze zdjęciami tego po czym chodzisz i chcesz wywalić np ze swojej działki. Popatrz... Poczytaj... A za chwilę będziesz z szacunkiem omijać to "badziewie", które najchętniej potraktowałbyś Roundup'em.

To spotykasz na bank. Rośnie wszędzie. To Krwawnik. Już Hipokrates wspominał o jego zbawiennym działaniu na hemoroidy, a inny cwaniak zalecał na wrzody. Działa przeciwzapalnie i przeciwkrwotocznie, a napary świetnie się sprawują na układ trawienny od ust do... Wspomaga wydzielanie soków trawiennych i żółci. Biały kwiatek i liście wyglądające jakby glony.











Bluszczyk kurdybanek. Też bardzo często spotykana roślina. Rośnie w mieście, na trawniku, na łące, roślina pnąca. Ale bardziej po ziemi. Zielarki używały wywaru na choroby skórne ( przemywanie ), napary są stosowane w nieżytach dróg oddechowych. Resztę doczytaj.





A to megapopularna roślina. Szczawik zajęczy. Chodząc do lasu na pewno wpadła Ci w oko. Zwiera szczawiany, można ukręcić na nim zupę, a ziele zawiera dużo witamin C. Jest źródłem antyoksydantów i ma działanie moczopędne.






W ramach pomocy w poznawaniu zieleniny, postaram się opisać co ciekawsze gatunki. Oczywiście tylko osobiście przetestowane.

Badaj, sprawdzaj, czytaj ! Patrz co masz pod nogami, bo to tylko namiastka!

Blaszany wilk

Lubie małe kompaktowe kuchenki terenowe. Jedna sam nawet zrobiłem z ogólnie znanego patentu. Małe to, lekkie, wygodne i nie trzeba gonić ogniska, żeby coś podgrzać. Dostałem jedną do przetestowania wraz z czajnikiem od Survival Kettel. Czlowieku! Co za zajebista rzecz. W szerszym aspekcie stanowi to palenisko do czajnika, a po dodaniu nadstawki cos co nazywa się Samotny Wilk. Trochę mi to przypomina latający spodek z filmu Kapuśniaczek z L. de Funes'em z tym, że tam wylądował kosmita wezwany gazami
gastrycznymi dwóch amatorów bimbru, a tu ląduje kawał dobrego sprzętu, który jest genialny w swej prostocie. Jest leciutki i zajmuje bardzo mało miejsca, więc nie ma żadnego problemu, żeby wrzucić go nawet w kieszeń cargo w spodniach.

Na pierwszy rzut oka wygląda licho,a stawiałem na nim garnek, czajnik i na patelni machnąłem kaszankę. Stabilny. Fajny gadżet.

















Nadstawka też jest przemyślana, nie jest "zamknięta", przerwa pozwala na swobodne dorzucanie opału czy dmuchnięcie w celu poprawienia płomienia. Już wiem o co poproszę w liście do Mikołaja w tym roku. Poza 4pakiem. Nie jest to konstrukcja NASA żeby się nad nią rozpisywać, bo i nie ma nad czym. To ma dwie części i to jest w tym przednie. Łoptologicznie sprawę ujmując, to nosisz ze sobą dziurawą półlitrową miskę na której możesz gotować. Klasa. Na rynku dostępne są składane kuchenki z kilku blaszek. Też fajny minimalistyczny sprzęt, tylko te trzeba poskładać, co nie jest wyczynem na miarę ułożenia kostki rubika, ale jednak. A w przypadku SW stawiasz i zaczynasz działać. To mi się podoba. Lekko łatwo i przyjemnie

Dane techniczne

Skład kompletu:
palenisko
nadstawka
worek transportowy 
Wymiary:
wysokość 6 cm
wysokość po rozłożeniu 11 cm
średnica 16 cm 
Waga:
240g


 Zatem do sklepu! Bo warto!


poniedziałek, 5 października 2015

Kasza na podeszwie z menażki

Kiedy wybiłem się poza miasto ustawiłem gps w butach na pobliski rezerwat. 








 


Trasa wiodła polnymi drogami wśród pól kukurydzy. Całkiem mnie to ucieszyło, bo zaświtała mi kolba z ogniska, tylko przy teście organoleptycznym mało nie straciłem zębów. Pastewne gówno. 




 
Dotarłem na miejsce. Las jeszcze w całkiem niejesiennym nastroju, stare buki pomrukują nad głową...Można się poczuć jak hobbit na zebraniu entów.


 
































Dziarsko przemaszerowałem prawie cały las, kiedy skusiła mnie największa skarpa jaka chyba była w tym lesie. Wdrapałem się na szczyt, no i Panie. No żal nie posiedzieć przy kawie na takiej łączce. W latach 60tych odkryto tu grodzisko z czasów cesarstwa rzymskiego, funkcjonowało do około 1170r.







Kiedy kiszki leniwie zaczynały przygrywać marsza swoje ze względu na ukształtowanie terenu, powolne kroki skierowałem ku miejscu obozu obiadowego. Oczywiście dłuższą drogą.






















Susza jeszcze daje się we znaki. Wiosną było to pod wodą. Dla mnie bomba.
Po sprawnym przygotowaniu paleniska i stojaka na menażkę zabrałem się do gotowania. Jako, że sezon grzybowy w pełni, postanowiłem umieścić coś w menu coś na czasie.














Składniki:

- połeć suszonej wołowiny ( przepis )
- 3/4 kubka kaszy gryczanej
- suszone grzyby







Procedura:

Do menażki nalewamy wody, tak do połowy. Według uznania wrzucamy kawałki suszonej wołowiny i gotujemy koło 15 min. 





 

Po tym czasie, analogicznie dorzuczamy grzyby i czekamy, aż nasiąkną i oddadzą swoją dobroć. 










Kiedy wywar jest gotowy, walimy do środka kaszę i czekamy, aż się zrobi. Trzeba ją czasem przemieszać i kontrolować czy za szybko nie wchłonęła całej wody, ewentualnie uzupełnić braki. 







W tak zwanym między czasie napawamy się okolicznościami natury. Lub zarzucamy wędeczkę. Zabrałem ze sobą spinning, bo za każdym razem jak trafiam nad jakąś przypadkową wodę to się potem wkurwiam, że jej nie zabrałem. Tym razem postanowiłem ukoić nerwy. Ryby do kaszy nie było...



























Kiedy kasza uzyska pożądaną konsystencję można zarzucać. Fajne, proste terenowe danie, które uzupełni siły po dniu w terenie. I smaczne. Suszona wołowina świetnie się sprawuje jako baza do różnych potraw. Jeżeli jest dobrze doprawiona to nie trzeba potem potrawy podkręcać. Świetna, naturalna, kostka wołowa. Warto spróbować.




No, ale przyszedł czas zbierać dupę w troki i wracać do cywilizacji. Normalnie pocisnąłbym lasem, ale niski stan wody w rzece spowodował, że można było iść brzegiem. Com uczynił ku własnej uciesze.
 Woda niczym Wisła odsłoniła kilka artefaktów z przełomu wieków.


































I jakiegoś dzika, któremu nie poszło. Swoją drogą ciekawe co go trafiło? Leżał jakieś 3m od linii trzcin.











 

Te białe punkty to stado białych czapli. Kiedyś jedną widziałem, piękne ptaszysko. Wychodząc z lasu na odsłonięty brzeg spłoszyłem całą bandę. Widok tak mnie wmurował, że zanim się zorientowałem na co patrzę aparat już nie sięgnął.
No i to by było na tyle. Niedługo otwieram kolejny traperski gadżet rodem z za wschodniej granicy,  dojrzewającą słoninę. Podzielę się wrażeniami i może coś sklecę na jej podstawie.