czwartek, 18 lutego 2016

Zupa kieszonkowa.

Suszenie, obok potężnej ilości soli jest jedną z najbardziej znanych metod konserwacji żywności. Suszyć można prawie wszystko, mięso, warzywa etc. Ale czy kiedyś słyszałeś o "suszonej" zupie? Żeby nakreślić sytuację musimy cofnąć się do XVIII w. Była ona powszechnie używana przez żołnierzy, podróżników i zwykłych ludzi, a w oryginale była robiona na bazie wołowiny z kością. Swoją popularność zyskała dzięki możliwości jej przenoszenia w formie stałej, lecz wykonanie jej wymagało trochę czasu, szczególnie w większej ilości. Do tego trzeba było cały czas pilnować procesu, ponieważ zbyt wysoka temperatura mogła zdewastować cały wysiłek. Z czasem produkowano ją nawet na skalę "przemysłową". Bardzo pośrednio można to przyrównać do kostki rosołowej, z tym, że kostka zawiera syf, a nasza zupa to esencja wywaru z mięsa i przypraw. W warunkach domowych, można jej używać do robienia sosów czy zup. I ta druga opcja interesuje nas najbardziej. Do wykorzystania w terenie.

Podstawą wykonania są kości. Trzeba kupić takie, żeby miały też sporą ilość mięsa. W sklepach z padliną z powodzeniem dostaniesz jakieś porcję na zupę ( ja robiłem na wieprzowych, nie wiem czy da się to zrobić na drobiu ). Kiedy mamy już nasze porcje, wrzucamy do gara, zalewamy wodą z dodatkiem ziela angielskiego i liścia laurowego. Wielkość garnka i ilość kości uzależniasz oczywiście od ilości "zupy" jaką chcesz przygotować. Swój eksperyment przeprowadziłem w małym garnku z 3 porcjami mięsnymi. Gotujemy. Cały pic polega na tym, żeby gotować wywar na najmniejszym ogniu jaki da się uzyskać i gotować dłuuuugo . Chodzi o to, żeby z kości wygotować żelatynę. Gotowałem wywar około 4h, uzupełniając ubytki wody, po tym czasie wyciągnąłem zawartość płynu i przecedziłem przez gazę. Klarowny płyn wraca do gara i dalej się gotuje na malutkim ogniu. Tu wchodzi najważniejsza część. Redukcja płynu. Trzeba go redukować, aż na dnie zostanie około 1-2cm płynu, bacznie pilnując czy się sprawa nie przypala.

Kiedy mamy zredukowany płyn, zdejmujemy go z gazu i odstawiamy w chłodne miejsce. Po kilku godzinach powinien stężeć. Po chłopsku mówiąc, zrobi się z tego galareta. Zupę w takiej formie trzeba z gara wyciągnąć ( najlepiej w całości ) i położyć na talerzu. Potem odstawić w jakieś chłodne i przewiewne miejsce do suszenia. Do suszenia nie może być używana wysoka temperatura, bo galareta najzwyczajniej się rozpłynie.


Po kilku dniach zupa powinna mieć konsystencję skóry, i wyglądać jak na zdjęciu. Wtedy można ją spakować w papier i odłożyć, żeby czekała na swój czas. Nie wiem ile można ją przechowywać. Moja zanim została wykorzystana leżała ponad dwa tygodnie i działa. Wszystko robiłem na oko, więc nie mogę podać dokładnych proporcji. Jeżeli będziesz trzymać się wskazówek, to powinno się udać.








No więc, kiedy nastał czas ruszenia w teren, bo nogi już same się rwały, a organizmy domagał się snu na ziemi i ciepła ogniska, nadszedł czas przetestowania tego wynalazku. Pamiętaj, że plaster jest samą bazą zupy, więc musisz mieć wkładkę, ale to już własna inwencja. Ja zabrałem suszoną włoszczyznę, grzyby i wołowinę. Oczywiście, suszone we własnym zakresie.




Obóz rozbity, ognicho płonie, plastry lądują w rondlu...
















Kiedy woda zaczyna się gotować, plastry stopniowo się rozpuszczają, dając nam mięsny wywar...









Wrzucamy co mamy i gotujemy dalej... Jak wszystkie produkty doszły. Wpierdalamy!