No dobra. To czas zabrać się za montaż naszej pseudo wędki. Tak wygląda zwykły zestaw do połowu na spławik. Gumowy stoper zatrzymujący spławik, obciążenie i haczyk. Oczywiście można ze sobą targać już gotowy sprzęt, gdzieś w czeluściach plecakach, ale sympatyczniej będzie zmontować coś samemu.
Ciężko jednak, będzie się obyć bez haczyka i żyłki, to warto mieć ze sobą. Mniejszym problemem będzie obciążenie do spławika w postaci ołowianych kulek, ale zawsze to łatwiej.
Ważna będzie wielkość haczyka. Nie wybieramy dużych rozmiarów, ponieważ te są na dużą rybę i mniejsze sztuki ciężko będzie zaciąć, a nie licz na wielkie zdobycze łapiąc kijem z brzegu. Nastawiamy się raczej na średniej wielkości zdobycze. Między bajki można włożyć robienie haczyków z kolców dzikiej róży czy innych roślin, nie zda to egzaminu, żeby wyciągnąć na czymś takim rybę trzeba mieć dużo szczęścia i solidnie zrobiony hak. W dodatku ryba też nie może być mała, żeby połknąć coś takiego. Dla mnie brzmi to jak si-fi. Prędzej udałoby się na haczyku zrobionym z kości.
Mamy żyłkę i haczyk, to potrzebny nam sygnalizator brań, czyli spławik. Ten można zrobić ze wszystkiego co unosi się na wodzie. Najprościej z kawałka patyka lub kory. Na zdjęciu kilka przykładów spławików. Rdestowiec chiński, struktura podobny do bambusa, badyl z leszczyny pomalowany sokiem z jeżyny i z kory dębu. W dalszej części użyję właśnie tego ostatniego. Spławik trzeba jakoś przymocować do żyłki, można użyć do tego gumki recepturki i przywiązać go w dwóch miejscach albo... Nie wiem, kwestia inwencji. Najprościej będzie zrobić w skrajnej części dziurkę przez, którą przełożymy żyłkę i otrzymamy spławik przelotowy.
No i mamy nasz prosty zestaw. Spławik w stałej pozycji jest blokowany przez mały patyczek włożony w otwór spławika. Trzeba go ustawić w taki sposób żeby haczyk był jak najbliżej dna, bo tam będzie najwięcej ryb. Do tego dobieramy "wędzisko" czyli jakiś elastyczny kij, najlepiej w temacie sprawdza się leszczyna, optymalna długość to jakieś 180 - 200cm, a długość żyłki powinna być około 20 cm mniejsza niż długość badyla.
W mojej wersji, spławik nie ma obciążenia, sygnałem do zacięcia będzie jego erekcja. No i to tyle z konstrukcji. Czas na przyjemności czyli łowienie :)
Długie godziny spędzone nad wodą zaowocowały zdobyczą, którą trzeba jednak oprawić. Czego, chyba nikt nie lubi robić. Flaki, wszystko jebie rybą, ale jeść się chce. Więc prujemy naszą ofiarę od płetwy ogonowej po same skrzela... Potem niczym potwór z horrorów klasy B, palcami wyciągamy co się da. Całą trzeba wybebeszyć. Aha! Nie liczyłbym na zdobycz tego typu :) Nie ukrywam, że była z hodowli. Akurat się napatoczyła.
W środku ma wyglądać tak. Czyściutko. Tak sprawiona ryba jest gotowa do obróbki. Najlepiej w ognisku :)
To najprostsza metoda upieczenia ryby, wbijamy jej zaostrzony kij w paszczę, i ten sam koniec wbijamy w jej tylną część. Można ją też zawinąć po prostu w folię aluminiową, lub liście chrzanu i wrzucić do ogniska. Oczywiście nie zapominając o przyprawieniu czy napchaniu jakiejś zieleniny do środka. No! To kurwa smacznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz