Kiedy menażka zaczęła mnie drażnić, bo jednak to kawał
żelastwa, którego możliwości często nie wykorzstywałem w pełni, zacząłem
szukać alternatywy. I nie mógł to być metalowy kubek. Dwa razy
oparzyłem sobie facjatę i nie mam do nich przekonania. Jest trochę
gadżetów w necie, ale jak zwykle miałem precyzyjnie skonstruowane
wymagania. Naczynie musiało być nieduże, około 0,5l, powinno łatwo się z
niego nalewać i mieć pokrywkę. Gotowanie na ognisku bez przykrycia,
często łączy się z farfoclami w naczyniu.
Po dłuższych poszukiwaniach, olśnienie przyszło w markecie, na dziale z naczyniami z nierdzewki.
Stał
taki czajniczek, 0,7l, pokrywka, duży otwór... A, że cena była
przystępna, postanowiłem go wypróbować. Muszę przyznać, że był to bulls
eye. Poza oczywistą, oczywistością jak gotowanie wody, dobrze gotuje się
w nim makaron. Przy wylewie jest sitko, które ułatwia odlewanie. Tym
sposobem czajnik z powodzeniem zamienia się w garnek, a potem w miskę, z
której jesz.
Co najważniejsze, zajmuje niewiele
miejsca, dosztukowałem do niego plastikowy kubek, chowany do środka i
powstał z tego całkiem fajny outdoorowy zestaw. Sprawdza się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz