
Najlepiej będzie znaleźć jakąś lipę i pozyskać z niej łyko... Łyko to takie coś co znajduje się zaraz pod korą, taka jasna, włóknista istota istota.

Tak to wygląda. Może odchodzić w grubszych formach lub cienkich paskach i samo w sobie już nie jest łatwo rozerwać. Ale to jeszcze nie Twój sznurek. Różne źródła mówią, że trzeba łyko wygotować 5,8h, całą noc, ale zależy to chyba od grubości pozyskanego materiału. Indianie gotowali je w ługu, uzyskując go z odparowanego popiołu z wodą. Ja gotowałem na wolnym ogniu koło trzech godzin i pięknie się rozchodziło.
Cały proces dąży do tego żeby uzyskać cienkie włókna. Po wygotowaniu, rozrywamy materiał na części pierwsze i suszymy. Po wysuszeniu wygląda to tak.

wkurwia, ale jak dojdziesz do wprawy to już idzie. Jakbyś na drutach robił. Fajna zabawa i jaka duma z własnego sznurka ;) Z tego to sobie możesz lanserską branzoletę zrobić, a nie z paracordu! Aha! Przecież miałeś się na nim powiesić! Gwarantuję, że po godzinie uspokajającego plątania warkoczyków Ci się odechce. Oczywiście można z tego upleść dużo grubsze sznury, kwestia splotu włókien. Lub kilku sznurków w splot warkoczowy. Wyobraźnia jest granicą.
Podobne właściwości ma wierzba. Właściwie to chyba nawet lepsze, bo pozyskanie łyka jest o wiele prostsze i większych ilościach.

Nie próbowałem jej gotować, ale odrywałem mokrą korę, łyko miało w sobie tyle wody, że chyba wystarczy je tylko porządnie wymoczyć. Mokre rozchodzi się w palcach. Do dzieła!