poniedziałek, 5 października 2015

Kasza na podeszwie z menażki

Kiedy wybiłem się poza miasto ustawiłem gps w butach na pobliski rezerwat. 








 


Trasa wiodła polnymi drogami wśród pól kukurydzy. Całkiem mnie to ucieszyło, bo zaświtała mi kolba z ogniska, tylko przy teście organoleptycznym mało nie straciłem zębów. Pastewne gówno. 




 
Dotarłem na miejsce. Las jeszcze w całkiem niejesiennym nastroju, stare buki pomrukują nad głową...Można się poczuć jak hobbit na zebraniu entów.


 
































Dziarsko przemaszerowałem prawie cały las, kiedy skusiła mnie największa skarpa jaka chyba była w tym lesie. Wdrapałem się na szczyt, no i Panie. No żal nie posiedzieć przy kawie na takiej łączce. W latach 60tych odkryto tu grodzisko z czasów cesarstwa rzymskiego, funkcjonowało do około 1170r.







Kiedy kiszki leniwie zaczynały przygrywać marsza swoje ze względu na ukształtowanie terenu, powolne kroki skierowałem ku miejscu obozu obiadowego. Oczywiście dłuższą drogą.






















Susza jeszcze daje się we znaki. Wiosną było to pod wodą. Dla mnie bomba.
Po sprawnym przygotowaniu paleniska i stojaka na menażkę zabrałem się do gotowania. Jako, że sezon grzybowy w pełni, postanowiłem umieścić coś w menu coś na czasie.














Składniki:

- połeć suszonej wołowiny ( przepis )
- 3/4 kubka kaszy gryczanej
- suszone grzyby







Procedura:

Do menażki nalewamy wody, tak do połowy. Według uznania wrzucamy kawałki suszonej wołowiny i gotujemy koło 15 min. 





 

Po tym czasie, analogicznie dorzuczamy grzyby i czekamy, aż nasiąkną i oddadzą swoją dobroć. 










Kiedy wywar jest gotowy, walimy do środka kaszę i czekamy, aż się zrobi. Trzeba ją czasem przemieszać i kontrolować czy za szybko nie wchłonęła całej wody, ewentualnie uzupełnić braki. 







W tak zwanym między czasie napawamy się okolicznościami natury. Lub zarzucamy wędeczkę. Zabrałem ze sobą spinning, bo za każdym razem jak trafiam nad jakąś przypadkową wodę to się potem wkurwiam, że jej nie zabrałem. Tym razem postanowiłem ukoić nerwy. Ryby do kaszy nie było...



























Kiedy kasza uzyska pożądaną konsystencję można zarzucać. Fajne, proste terenowe danie, które uzupełni siły po dniu w terenie. I smaczne. Suszona wołowina świetnie się sprawuje jako baza do różnych potraw. Jeżeli jest dobrze doprawiona to nie trzeba potem potrawy podkręcać. Świetna, naturalna, kostka wołowa. Warto spróbować.




No, ale przyszedł czas zbierać dupę w troki i wracać do cywilizacji. Normalnie pocisnąłbym lasem, ale niski stan wody w rzece spowodował, że można było iść brzegiem. Com uczynił ku własnej uciesze.
 Woda niczym Wisła odsłoniła kilka artefaktów z przełomu wieków.


































I jakiegoś dzika, któremu nie poszło. Swoją drogą ciekawe co go trafiło? Leżał jakieś 3m od linii trzcin.











 

Te białe punkty to stado białych czapli. Kiedyś jedną widziałem, piękne ptaszysko. Wychodząc z lasu na odsłonięty brzeg spłoszyłem całą bandę. Widok tak mnie wmurował, że zanim się zorientowałem na co patrzę aparat już nie sięgnął.
No i to by było na tyle. Niedługo otwieram kolejny traperski gadżet rodem z za wschodniej granicy,  dojrzewającą słoninę. Podzielę się wrażeniami i może coś sklecę na jej podstawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz