
Po wybraniu odpowiedniego klocka, wypreparpwaniu słusznej wielkości kawałka w ruch poszła wkrętarka. Robimy dziurkę mniejszą niż trzpień, żeby wchodził jak w młodą wietnamkę i grzmocimy na jakimś miękkim podłożu ( najlepiej drewniany kołek ). Potem następuje problem wyciągnięcia noża z kołka tak, żeby nie wyrwać rękojeści.
Potem następuje najprzyjemniejsza część. Czyli struganie. Obrabiamy drewno do pożądanego kształtu, szlifowanko papierem ściernym i mamy nóż. Rękojeść oczywiście jakoś zabezpieczyć,a czym to już kwestia gustu. Ja swój potraktowałem oliwą z oliwek. Nie jest to produkcja najładniejsza ani najtrwalsza, ale pierwsza. W necie widziałem klingi Mory. Chyba się skuszę i machnę coś konkretniejszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz