
To taki dziwny chwaścior, który z daleka zawsze myliłem z barszczem. W
sumie barszcz ma inny kwiatostan, więc najzwyczajniej założyłem, że to
on bez zbędnego badania sprawy. Dopiero kiedy poszedłem poszukać dzikiej
marchwi, zorientowałem się, że cały czas wokół niej łaziłem. Taka
sytuacja. Dzika wersja marchwi różni się od tej, które znamy z działek
czy sklepów. Mają sporej wysokości łodygi i są białe. Do zjedzenia
nadaje się cała roślina, od kwiata po korzeń. Najlepiej wybierać te
mniejsze rośliny ponieważ im większy ( starszy ) korzeń
tym bardziej
łykowaty i więcej traci na smaku. Młodsze korzenie są łatwiejsze w
konsumpcji i mniej łykowate. W smaku i zapachu przypominają zwykłą
marchew, ale z gorzkawym finiszem. Zawierają też mniej cukru.

Korzeń
nadaje się jako dodatek do zup lub pieczenia, a owoce w smaku
przypominają kminek. Budowa korzenia jest dość odmienna od znanej nam
marchwi, jest łykowata, włóknista i w moim odczuciu na surowo nie jest
wielkim przysmakiem. Ziele tej rośliny, medycyna
ludowa stosowała jako
lekarstwo na odrobaczanie.
Po ugotowaniu korzeń zyskuje na smaku, a
może na łatwości konsumpcji. Starszy korzeń jednak łatwo odróżnić.
Dalej nie jest najlepszy. Jak wspominałem, poza korzeniem da się opylić całą roślinę. Młode łodygi i liście można gotować w zupie.
Bon appetit!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz